Czy zwierzęta umierają, czy zdychają?

Jan Miodek

Uniwersytet Wrocławski

Czy zwierzęta umierają, czy zdychają?

              Czasownik umrzeć – umierać, znaczący tyle, co „zakończyć (kończyć) życie, przestać (przestawać) żyć; skonać (konać)”, przenośnie  „przestać (przestawać) istnieć, skończyć się (kończyć się), zniknąć (znikać)”, tworzy jedną rodzinę wyrazową z takimi formami, jak mrzeć (przestawione z mierć), martwy, martwić, martwota, mór, śmierć, a spokrewniony jest także z indyjskim mar „umierać”, amrta „nieśmiertelny”, greckim ambrotos (stąd ambrozja „pokarm nieśmiertelnych”) czy łacińskim morior, mortuus „amrtwy”. We wszystkich tych postaciach kryje się pierwotne znaczenie „ginąć, niszczeć” (Aleksander Brueckner: Słownik etymologiczny języka polskiego, Kraków 1927, s. 346-347).

(…)

Przebogata jest także literacka dokumentacja tego słowa: Kto umiera, wolnym już! (Karol Sienkiewicz: Warszawianka – z Kazimierza Delavigne), Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać (Ignacy Krasicki: Święta miłości kochanej ojczyzny), Prawdziwa miłość nie umiera (Jan Kochanowski: Dorocie z Michowa), Rozerwać jarzmo i umierać wolni! (Adam Mickiewicz: Giaur), W śnie o miłości umieram samotny (Leopold Staff: Sonata księżycowa), Żyłem moment, umieram (Jan Gawiński: Łakomemu), Śnie, który uczysz umierać człowieka (Jan Kochanowski: Do snu), Wszystko umiera z smutkiem i żałobą (tytuł wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera).

   Czasownik zdechnąć – zdychać z kolei definiowany jest w słownikach następująco: a/ o zwierzęciu (podkr. moje – J.M.): „skończyć (kończyć) życie; paść (padać)”: kot zdechł po zjedzeniu trutki na szczury; fraz. zdechł pies „nie ma wyjścia, wszystko przepadło, już się nic nie poradzi”, b/ „odczuwać, znosić jakiś brak, niedostatek, ból fizyczny lub moralny; cierpieć”: zdychać z głodu, zdychać z żalu, z nudów, z miłości, c/ pogard. „o człowieku: umrzeć (umierać), skonać (konać), d/ przen. „chylić się ku upadkowi”: zdychający reżim (Uniwersalny słownik…, t. 5, s. 619).

(…)

   Z powyższego przeglądu znaczeniowych definicji umierania zdychania oraz zasilających je cytatów wyłania się aż nadto wyraźnie tradycyjna dystrybucja użyć tych dwu form: pierwsza z nich odnosi się w różnych typach komunikacji  do ludzi oraz – mniej lub bardziej przenośnie – do różnych sfer działalności człowieka i otaczającego go świata; druga – do zwierząt i tylko metaforycznie, a przede wszystkim w celach stylistycznej ekspresji do ludzi i ich poczynań.

 (…)

Wyłącznie o umieraniu zwierząt mówili w swych telewizyjnych programach cyklu Z kamerą wśród zwierząt Hanna i Antoni Gucwińscy. Tym czasownikiem określają coraz częściej odejście zwierząt ich właściciele – zwłaszcza kręgów miejsko-inteligenckich. Sam z kontaktów komunikacyjnych z nimi już wiele lat temu wyłączyłem zdychanie, zastępując je odejściem, choć byłbym nieszczery, gdybym powiedział, że to pierwsze w odniesieniu do zwierząt już całkowicie zniknęło z mojego języka.

(…)

   Kwintesencją tak ewoluujących zachowań językowych odnoszących się do zwierząt są przemyślenia Michała Rusinka zawarte w felietonie pt. Śnięcie („Gazeta Wyborcza” 3-4 września 2022, s. 17).

   Zaczynają się one przywołaniem dzieła Grzegorza Knapskiego (Cnapiusa) Thesaurus Polonolatinograecus z roku 1621, w którym czytamy: „Zdycha bydło, ptastwo, ryby abo zły iaki człowiek, idiotismus est peculiaris Polonis loquentibus de mortepecudum, piscium, avium, vermium et improborum hominum. Polonice non recte dices: umarł wół, pies, ptak itd., sed zdechł; et de piscibus peculiariter etiam dicitur usnęła ryba”. Oto więc XVII-wieczny jezuita i leksykograf uważa zwyczaj używania osobnych czasowników na określanie śmierci ludzi i zwierząt (oraz złych, nieuczciwych ludzi) za idiotyzm.

   Przypomina także Michał Rusinek artykuł językoznawcy Zdzisława Kempfa z roku 1985, który nosił znamienny tytuł: Wyrazy „gorsze” dotyczące zwierząt. Pisał Kempf: „W szeregu oznaczającym części ciała i czynności język nasz wprowadził dla zwierząt wyrazy „gorsze”, dla ludzi zaś „lepsze”, bo człowiek umiera, zwierzę zaś zdycha; człowiek je, a zwierzę żre; człowiek ma głowę, a zwierzę łeb; człowiek rękę, a zwierzę łapę; człowiek twarz, a zwierzę pysk”. Autor jest zdania, że główną przyczyną zróżnicowania słów „zwierzęcych” i „ludzkich” było wrodzone człowiekowi poczucie dumy z własnej wartości. „Oto człowiek – pisał – najmłodszy i najdoskonalszy w drabinie rozwoju gatunków, który dzięki intelektowi ujarzmił zwierzęta, podporządkowując je swym celom gospodarczym, mógł, czując przewagę, wytworzyć dla ujarzmionych „gorsze” wyrazy”.

  (…)

   Jakie zatem były przyczyny powstania „gorszych” słów w odniesieniu do zwierząt? Michał Rusinek wymienia cztery czynniki. 
Pierwszy to Kościół, wpajający ludziom przekonanie, że jesteśmy panami stworzenia, budujący religijną podstawę antropocentryzmu: przecież tylko człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga.

   Czynnik drugi to „arystokratyczny” humanizm, który antropocentryzmowi dał podstawę nie tyle religijną, ile filozoficzną.

   Trzeci – kolonializm, czyli przekonanie, że świat należy podbić i narzucić mu swoją władzę, wprowadzając wyraźny podział na lepszych podbijających i gorszych podbitych.

   W wypadku Polski, twierdzi Rusinek, ważniejszy od fantomowego kolonializmu był – i to jest czwarty czynnik – feudalizm, wertykalna struktura społeczna oparta na przemocy wobec tych, którzy znajdowali się niżej: pan bił chłopa, chłop bił psa.

 (…)
Na koniec swego felietonu Michał Rusinek postuluje powrót do owego ludowego humanizmu. Odnajduje go w literaturze. Pisała np. Wisława Szymborska: „Dla naszego spokoju śmiercią jakby płytszą nie umierają, ale zdychają zwierzęta, tracąc – chcemy w to wierzyć – mniej czucia i świata, schodząc – jak nam się zdaje – z mniej tragicznej sceny”. Jeremi Przybora z kolei ze smutnym uśmiechem proponował, by psa awansować „podwyższając mu śmierć o tę awansu ćwierć” i mówić: „zgasł pies i już mu nie żyć milej jest”.

   Powiem wreszcie na koniec, że trudno się nie utożsamić z Michałem Rusinkiem, który apeluje o dostrzeżenie wspólnoty losu wszystkich istot, zwłaszcza w obliczu klimatycznej katastrofy. Wtedy – konkluduje krakowski naukowiec – „pozbędziemy się językowych znaków pychy i pogardy, które nam – jako żywo – nie przystoją”.

Jan Miodek,

Uniwersytet Wrocławski